Ewa Świerżewska: Nie będę ukrywała, że zakochałam się w tej książce od pierwszego wejrzenia, a to ze względu na pędzącego po okładce „garbusa”. Czy współczesne dzieci (prócz tych, których rodzice w młodości jeździli „garbusami” czy „ogórkami”, a w gablotce mają kolekcję modeli tych volkswagenów) interesują się historią motoryzacji?

Michał Leśniewski: Historia motoryzacji może być dla dzieci fascynująca. Wystarczy pokazać im, że dawne samochody nie były tylko jeżdżącymi smartfonami, ale ciekawymi urządzeniami technicznymi, które działały według zasad fizyki, chemii i dynamiki. Najfajniejsze są oczywiście automobile sprzed stu lat, czyli z początków motoryzacji, a to poprzez swój nietypowy wygląd, wzbudzający u dzieci zaciekawienie. Wyeksponowane poszczególne podzespoły ówczesnych pojazdów stanowią też świetny sposób na naukę – oczywiście poprzez zabawę – nie tylko zasad działania samochodu, ale wspomnianych wcześniej praw fizyki, chemii oraz dynamiki. A te rządzą nie tylko motoryzacją, ale i światem.

EŚ: Panuje powszechne przekonanie, że stare samochody nie dorównują współczesnym.

ML: Polemizowałbym zażarcie z tym stwierdzeniem. W historii motoryzacji jest wiele przykładów na to, że kilkadziesiąt lat temu powstawały konstrukcje dorównujące, a nierzadko przewyższające pod wieloma względami współczesne samochody. Różnica polega na tym, że dziś firmy motoryzacyjne mają zupełnie inne priorytety niż kilkadziesiąt lat temu. Obecnie liczy się zarobek, stąd współczesne auta nie są trwałe, lecz projektowane tak, żeby najważniejsze podzespoły zużyły się w określonym czasie. Jest to stosowane już od lat 50. XX wieku tzw. planowane postarzanie. Gdy mija ściśle zaplanowany resurs danej części i dochodzi do awarii, kierowca ma do wyboru albo kosztowną i zazwyczaj nieopłacalną naprawę – producent zadbał, aby ceny takich części były odpowiednio wysokie, albo zezłomowanie auta. W ten sposób kierowca jest de facto zmuszany do zakupienia nowego wozu. Proszę zwrócić uwagę, że obecnie „stary” to samochód, który ma pięć lat. Na dodatek jest to określenie (zupełnie nie wiem dlaczego) o odcieniu pejoratywnym. Zgodnie z narzuconą nam terminologią, auto w wieku dziesięciu lub piętnastu lat jest określane mianem „gruchota”. Tymczasem dla mnie „stary” jest samochód, który ma trzydzieści i więcej lat i określenie nie jest wcale negatywne. Innym przykładem są pojazdy z napędem elektrycznym, które na przełomie XIX i XX wieku takie parametry jak zasięg na jednym ładowaniu miały zbliżony do dzisiejszych.

EŚ: Podczas zlotów miłośników „oldtimerów” zazwyczaj panuje taki tłok, ze trudno w spokoju obejrzeć pojazdy. Co jest tak fascynującego w tych samochodach?

ML: Tym, co przyciąga publiczność podczas różnego rodzaju imprez związanych z zabytkową motoryzacją, jest przede wszystkim nostalgia i idealizowanie swojej młodości. Poprzez reminiscencje – taki albo podobny samochód miał ojciec, dziadek albo wujek. Dużą rolę odgrywa ciekawość – niegdysiejsze samochody inaczej wyglądały, inaczej jeździły, inaczej wyglądało zjawisko, które można nazwać „kulturą samochodową”. Poza tym – ludzie chcą oglądać te samochody, bo one są po prostu fajne.

EŚ: Historia rozwoju motoryzacji, powstawania konkretnych modeli, to także historia rozwoju przemysłu i społeczeństw na świecie. Czy praca nad tą książką wymagała od Pana sięgania do źródeł historycznych, może nie tylko przed ekranem, ale też w bibliotece?

ML: Tematyką starych, zabytkowych samochodów zajmuję się ze dwadzieścia lat, więc pewne rzeczy mam po prostu w głowie. A to, czego tam nie ma, jest w książkach. Zdecydowanie sięgałem więc do źródeł historycznych. Od wielu lat pracowicie buduję bibliotekę motoryzacyjną tak, abym w każdej chwili mógł sięgnąć na półkę i odnaleźć poszukiwaną informacją. Wolę książki z epoki, bo zawarta w nich wiedza jest „niezmienna”. Poszukiwania w Internecie mogą być fascynujące, jednak trzeba to robić z wyczuciem. Niektóre informacje mogą być po prostu nieprawdziwe. W przypadku książek zdarza się to niezwykle rzadko. Czytajcie więc książki!

EŚ: Prócz opisu konkretnych pojazdów, w książce „Ale auta!” znaleźć można zestawienia rozmaitych przedmiotów towarzyszących, jak np. oświetlenie – od lamp karbidowych po diodowe; elementy strojów automobilisty, a także wiele ciekawych, nie zawsze oczywistych dodatków, jak trąbka czy maskotki – jakie zastosował Pan kryterium doboru, bo przecież wszystkiego na niespełna stu stronach przedstawić się nie da?

ML: To proste – dla czytelnika ciekawsze są te elementy, które widać. Czapki szoferów, maski pasażerek, trąbki, maskotki na masce przyciągają uwagę. Najciekawszy nawet opis rodzajów rozrządu, przeniesienia napędu albo układu cylindrów z miejsca przegra z kształtem maskotki, nietypowym zastosowaniem pończochy albo intrygująca linią aerodynamicznego nadwozia, które przyciągają oko. Dotyczy to zarówno najmłodszych czytelników, jak i znakomitej większości starszych, czyli rodziców.

EŚ: Czy gdyby ktoś zaproponował Panu napisanie książki dla dzieci o współczesnych samochodach, albo o pojazdach przyszłości, czy podjąłby się Pan tego zadania z takim samym entuzjazmem, jaki bije z książki „Ale auta!”?

ML: Tak, napisałbym. Jednak chciałbym zwrócić uwagę, że współczesnym samochodom – poza nielicznymi wyjątkami – brakuje tej nutki romantyzmu, piętna projektanta, jego wyobraźni, ruchu ręki, a czasem nawet ogólnego zamysłu towarzyszącego projektowaniu samochodu. Stosowany dziś na ogromną skalę komputer jest narzędziem, które wspaniale usprawnia pracę konstruktora, jednak odejmuje pierwiastek duszy, który mają stare samochody. Dlatego nie wiem, czy byłby to taki sam entuzjazm.

EŚ: Dziękuję za rozmowę.

Z Michałem Leśniewskim rozmawiała Ewa Świerżewska.

Michał Leśniewski, rocznik 1978, a więc egzemplarz zabytkowy. Pisarz, dziennikarz, autor, lecz przede wszystkim miłośnik szeroko pojętej starej zabytkowej motoryzacji. Zajmuje się nią od blisko dwudziestu lat, a właściwie dłużej, bo już jako dzieciak odczytywał marki i modele z aut zaparkowanych na warszawskich ulicach. Również właściciel kilku mniej lub bardziej zabytkowych samochodów. Z jazdy nimi czerpie ogromną radość i natchnienie do pisania.